piątek, 2 maja 2014

Greetings from Prague

Pozdrowienia z Pragi, czyli podróżujemy


Dla chcącego nic trudnego, i tym razem udało się znaleźć czas i miejsce na blogowanie ;)
Tym razem padło na Pragę. Gdyby nie zmieniająca się wciąż pogoda, byłoby idealnie.

W porównaniu do oblanej czekoladą Brukseli, Praga nieco bardziej "pachnie" turystami. Brakuje mi tu typowo słodkich zapachów, ale nie mówię oczywiście o całym mieście. W wielu miejscach natkniemy się na zapach pieczonych słodkości. Trdlo to typowy praski słodycz. Rodzaj ciasta drożdżowego posypanego cynamonem i migdałami bądź innymi orzechami. Ciekawy jest sposób przyrządzania. Otóż, ciasto nawinięte jest na długi metalowy pręt i "grillowane". Z pewnością w domu nie będzie łatwo odtworzyć to ciasto :)

Na zdjęciu powyżej widać szyld budy z trdelnikami, czyli inaczej - z trdlo. Kto by nie schrupał takiego ciepłego ciastka z masą cynamonu i prażonymi orzechami? 

Za zgodą, udało mi się zrobić zdjęcie trdelinek w trakcie pieczenia.



Ale nie samymi słodyczami człowiek żyje! Póki co mamy za sobą pierwszy z czterech wspaniałych dni i przy najszczerszych chęciach nie udałoby mi się spróbować wszystkiego, o czym czytałam. Na mojej liście są jeszcze naleśniki, knedliky, praskie pieczywo, więcej trdlo i... W sumie nawet cztery dni to za mało ;)

Udało mi się skosztować czegoś banalnie prostego, a zarazem pysznego: smażonego sera z frytkami. Sama nazwa ocieka tłuszczem, ale co to za zwiedzanie Pragi bez smażonego sera! Ser w postaci medalionów, ciągnący w środku, z grubymi, chrupiącymi frytkami i pysznym sosem czosnkowym. Tutaj nie trudno o przybranie na wadze ;)


Prawdą jest, że w restauracjach kelner sam sobie dolicza napiwek do rachunku, a chleb i sosy, które macie na stole nie muszą być przez Was użyte, żeby również znalazły się na paragonie. Pomijając doliczone 10% napiwku, o chlebie i sosach jest wspomniane drobnym drukiem w karcie dań. Więc to nie aż takie wielkie oszustwo, prawda? ;)

Ostatnią rzeczą, o której dziś wspomnę jest Gingerbread Museum, czyli nic innego jak muzeum pierniczków. Nie za duży sklep z milionem pięknie dekorowanych pierników, foremkami do ich wycinania w najróżniejszych kształtach, przyprawami i kolorwymi serwetkami. Postanowiłam zaopatrzyć się w ciekawą, nową foremkę i stałam tam blisko pół godziny nie potrafiąć się zdecydować. Ale mogłabym tak stać nawet cały dzień :)



Teraz uciekam się przygotować na kolejny wyczerpujący, obfitujący w smaki dzień w tym pięknym mieście. A Wy, jak spędzacie majówkę? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz